Saturday, October 5, 2013

Two

     - Jak się nazywała? - Spytałam cicho, nie chcąc go przestraszyć.
     - Mia. - Szepnął z uczuciem w głosie i wlepił wzrok w jeden punkt w pokoju. Był pusty, jakby wszystkie uczucia znikły. - Ale ja zawsze mówiłem do niej Maya.
     - Opowiedz mi coś o niej. - Poprosiłam, a on zamknął oczy, odrzucając głowę do tyłu.
     - Po co? I tak nic nie zrobisz. Usiądziesz, posłuchasz, weźmiesz mnie za wariata i wyjdziesz. Jak masz mnie wziąć za chorego psychicznie, to najlepiej będzie jak już wyjdziesz, w tej chwili. - Odparł chłodno. - To, że niby przeżyłaś to, co ja, to nie oznacza, że jesteś mną. To nie oznacza, że Maya nie żyje! - Wycedził przez zęby podkreślając każdą literkę z osobna. Widziałam, jak jego dłonie zamieniają się w pięści.
     - Justin uspokój się, proszę. - Powiedziałam cichym tonem. Byłam wystraszona, nigdy nie wiadomo, co mógł zrobić, pod wpływem chwili.
     - Po co mam być spokojny? Nie wiem, gdzie jest moja dziewczyna! - Wstał wyrzucając ręce z frustracji. - Dziewczyna, której obiecałem, że będę ją chronić. Dziewczyna, którą kocham, zniknęła. Najpiękniejsza dziewczyna... - Mówił chodząc po pokoju. Wstałam niepewnie, podchodząc do niego wolnym krokiem.
     - Justin... - Położyłam mu rękę na ramieniu, którą natychmiastowo strzepną.
     - Wyjdź. - Powiedział, nie patrząc się na mnie.
     - Justin... - Próbowałam złapać z nim kontakt wzrokowy.
     - Powiedziałem, wyjdź! - Krzyknął, patrząc się w moje oczy. Był wściekły, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Czy lepiej wyjść, czy zostać?
     - Czego nie rozumiesz? Jak mówię, że masz wyjść to wyjdź! Nikt cię tu nie chce! - Ryknął mi prosto w twarz.
     Wiedziałam jedno, że jeśli chce dożyć jutra, muszę wyjść. Nie patrząc mu w oczy, szybko doszłam do drzwi i wręcz wybiegłam na korytarz, trzaskając drzwiami. Prawie zderzyłam się z pielęgniarką, która była niczemu nie winna, ale w tamtej chwili mnie to nie przeszkadzało. Czułam się źle, po raz kolejny w tym miesiącu. Jedyną osobą, która mogła mi pomóc, było pogrzebana w ziemi, babcia Lizette.

...


     Przekroczyłam zardzewiałą bramę cmentarza. Poszłam tak dobrze znaną mi alejką, prowadzącą do grobu babci. Kiedy dotarłam na miejsce, uklęknęłam przed nagrobkiem, a z torebki wyciągnęłam znicz i zapalniczkę. 
     Kiedy po długotrwałej walce, zapaliłam znicz, postawiłam go na marmurowej posadzce. Dłuższą chwilę, bezmyślnie wpatrywałam się w napis na nagrobku. Tak brakowało mi babci. Nie pamiętałam już najważniejszych rzeczy: jej uśmiechu, głosu, kanadyjskiego akcentu...
      - Hej babciu. - Mruknęłam przerywając grobową ciszę. - Ciężko mi bez ciebie. - Uśmiechnęłam się smutno. - Ale ty to pewnie wiesz. - Wypuściłam ze świstem powietrze. - Wiesz też, o Justinie. Ale jak mam mu pomóc, huh? Nie wiem... Może podpowiedziałabyś mi coś? - Nastała chwila ciszy. - Nie? - Westchnęłam głośno.  - I tak mi nie odpowiesz.
     Poddałam się i wstałam z ziemi. Nawet nie wiedziałam, kiedy usiadłam. Otrzepałam spodnie z kurzu i poprawiłam torbę zwisającą z mojego ramienia. Ostatni raz popatrzyłam na grób, rzucając ciche "żegnaj" i udałam się w stronę samochodu.
     Pomimo, że rozmowa była jednostronna, poczułam się lepiej. Zawsze czułam tam jej obecność, tak samo jak w domu, który zamieszkiwała przez prawie całe życie.

...

     Następnego dnia, znów przyszłam do szpitala, ale nie miałam tak szampańskiego, jak poprzedniego. Wszystko przez mój sen z babcią i Justinem w roli głównej. Pamiętam dokładnie każdą sekundę tego koszmaru.

     Byłam w szczerym polu, oprócz trawy i mnie, nie było nic innego. Nagle znikąd ukazał się przede mną Justin. W jego oczach formowały się łzy. Patrzył się na mnie z bólem, żalem i tęsknotą. Zrobiłam krok w jego kierunku, a on powstrzymał mnie przed następnymi, wyciągając rękę z wyprostowaną dłonią w moją stronę. 
     - Nie... - Usłyszałam jego cichy szept, pomimo że był oddalony ode mnie na długość pięciu metrów. 
     - Justin... - Powiedziałam równie cicho, ale wiedziałam, że mnie usłyszy. 
     Chłopak pokręcił przecząco głową. Nagle w jego jednej dłoni znalazł się nóż. Jeden wielki nóż. Zaczął robić wielkie cięcia na rękach, jedno obok drugiego. Widziałam krew wypływająca strumieniami z ran. 
     - Idź do niego. - Usłyszałam kochany głos starszej kobiety. Odwróciłam się w lewym kierunku i ujrzałam ją. Moją babcię. - Idź do niego. Tylko ty możesz mu pomóc. - Ponagliła mnie ruchem ręki. 
     Odwróciłam się z powrotem w jego stronę. Stał tam. Był cały w krwi, ledwo się trzymał na nogach. Rzuciłam się w jego kierunku. Biegłam, ale miałam wrażenie, że stoję w miejscu. Nagle stało się czarno. Nic nie widziałam. 
     - Tylko ty możesz mu pomóc. - To była ostatnia rzecz, jaką usłyszałam. 
   
     Krótki, ale straszny sen nie dawał mi spać od czwartej rano. Worki pod oczami zamaskowałam dużą ilością makijażu. Niestety, przekrwionych oczu od płaczu, tak płakałam w czasie snu, nie mogłam zamaskować. Nie miałam nawet dzisiaj ochoty na walkę z moimi włosami, więc spięłam je w luźnego koka, żeby mi nie przeszkadzały. Podeszłam do rejestracji, gdzie siedziała na rannej zmianie, Stacy. Kiedy tylko usłyszała moje kroki, podniosła wzrok i posłała mi czułe spojrzenie.
     - Dzień dobry, Brooklyn. - Powiedziała promiennie, ale jak tylko przejechała wzrokiem po moim ciele, jej uśmiech, znikł. - Co ci się stało dziecko? - Spytała z przejęciem w głosie. - Znowu Keith? Jak ja dorwę tego gnojka... - Nie dałam jej dokończyć.
     - Nie, to nie przez Keitha, ciociu. Miałam zły sen. - Mruknęłam kładąc kubek gorącej kawy przed nią. - To tylko zły sen.
     - Dziękuję. Śniła ci się babcia? - Spytała niemrawo, biorą kubek do ręki.
     - Tak. - Westchnęłam. - I Justin. - Unikałam zaciekawionego wzroku Stacy. - Babcia cały czas powtarzała mi, że tylko ja mogę mu pomóc.
     - A Justin coś robił w tym śnie?
     - Tak, ciął się. - Powiedziałam patrząc się w jej oczy.

     - Mój Boże! To musiał być straszny widok! Nie dziwię się, że jesteś tak ubrana. - Powiedziała z przejęciem, pokazując ręką mój ubiór. 
     Może i miała rację. Gustuję większości w eleganckich ubraniach, najczęściej wybieram sukienki lub spódniczki. Dzisiaj założyłam na siebie sprane dżinsy, trochę większy ode mnie czarny, męski T-shirt z nadrukiem dziewczyny oraz na to sponiewierany czarny sweter, który wykopałam ze starych rzeczy dziadka. Na nogi założyłam białe styrane trampki. Zamiast torby, wzięłam skórzany plecak. Tamten dzień nie należał z pewnością do mnie. 
     - Wiesz, że nie umiem się pozbierać po koszmarach. - Mruknęłam  cicho. 
     - Nora, o ciebie pytała. Zajrzyj do niej. - Powiedziała cicho.
     - Okej, ale najpierw sprawdzę, co u Justina. Ten koszmar musiał coś znaczyć. - Posłałam jej smutny uśmiech i ruszyłam w kierunku sali 332. 
     Przeszłam całą drogę w zdenerwowaniu. Nie wiedziałam, czy to dobry pomysł tam wchodzić. Dzień wcześniej, przecież nie chciał mojej obecności. Doszłam do sali i cicho zapukałam. Nie uzyskałam odpowiedzi. Przecież była już jedenasta, więc powinien już nie spać. Kliknęłam cicho na klamkę i weszłam do pokoju. Pusto. Nie było ani jednej żywej duszy. 
     Rozglądałam się no boki, żeby cokolwiek dostrzec, ale na marne. Chociaż... Drzwi od łazienki były uchylone, a w środku paliło się światło. Niepewnym krokiem przeszłam dzielącą mnie odległość z pomieszczeniem. Złapałam klamkę od tych drzwi i powoli je otwierałam. Moim oczom ukazał się widok gorszy od mojego snu. 
     Justin leżał w kałuży krwi z kawałkiem lustra. Nie wiedziałam, czy kontaktował. Widziałam tylko jego i szkarłatną ciecz. Moje oczy zaszły łzami. Uwierzcie mi, nic nie chciałby zobaczyć kogoś w takim stanie, nawet nieznajomego. Nie mogłam się ruszyć, przez pierwsze sekundy, ale przypomniał mi się głos babci. 
     - Tylko ty możesz mu pomóc. 
     Szybkim krokiem udałam się na korytarz, gdzie było dużo ludzi, jak na tą godzinę. 
     - Pomocy! - Krzyknęłam na tyle głośno, żeby wszyscy mnie usłyszeli. 
     - Coś się stało, córciu? - Usłyszałam troskliwy głos mamy, która nie wiem kiedy, znalazła się przy moim boku. 
     - Justin... - Jąkałam się. - On się pociął. 
     Moja mama wystrzeliła jak z procy krzycząc na wszystkie pielęgniarki po kolei.
     - Gdzie on jest? 
     - W łazience. - Powiedziałam cicho. 
     - Mówiłam wam, żebyście zawołały Adama! - Krzyknęła moja mama i zniknęła w pokoju Justina. A ja? Stałam i patrzyłam się tępo w ścianę. Wiedziałam jedno. 
     Muszę mu pomóc. 
  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝
Hej. Um... Napisanie tego trochę mi zajęło i nie jest tak pięknie, jak miało być, ale chociaż jest rozdział. Dziękuje wam za te wszystko miłe i niecierpliwe komentarze. Następny najprawdopodobniej za tydzień, więc do następnego.
    ✝CZYTASZ=KOMENTUJESZ=OBSERWUJESZ=MOTYWUJESZ✝

Sunday, September 22, 2013

One

    Po raz kolejny w tym tygodniu przekroczyłam próg oddziału dziecięcego w szpitalu St. Louisa. Pomagałam tam tacie jako wolontariuszka na oddziale dziecięcy. Od niedawna zaczęłam tą pracę, żeby odciągnąć swoje myśli od rozstania z największym kretynem świata, Keithem Reynolds. Zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką, Elizabeth, która było kompletnie pijana i nic nie pamięta z tej nocy. Kiedy dowiedziała się co zrobiła, załamała się i zaczęła ciąć, przez co wylądowała w szpitalu.
    Na oddziale leży również moja czteroletnia przyjaciółka, Nora, która ma poważne poparzenia i cięcia. Mama dziewczynki zmarła przy porodzie, a jej tata zaczął nad nią znęcać. Trwało to dwa lata, dopóki jej opiekun prawny upił się na śmierć. Dziewczyna pamięta niewiele, ale zawsze jakieś pojedyncze wspomnienia zakodowała w głowię. 
    W ciągu tych dwóch lat, kiedy sporadycznie odwiedzałam tatę lub mamę w ich pracy, zaprzyjaźniłam się z Norą. Kiedy mała dowiedziała się, że będę tu przychodzić częściej, dosłownie skakała z radości. 
    - Dzień dobry panienko Adams. - Zastałam powitana przez panią Stacy, która wykonywała pracę podobną do recepcjonistki. Była średniego wzrostu kobietą po pięćdziesiątce. Na jej twarzy nie można było zauważyć dużej ilości zmarszczek. Włosy miała blond koloru, które spięła w wysoki kok. Zza okularów patrzyła na ciebie swoimi zielonymi, wszystko wiedzącymi oczami. Ubrana była w niebieski szpitalny strój. 
    - Dzień dobry. Ciociu mówiłam ci mów do mnie Brooklyn. - Jęknęłam. Znałam ją od zawsze. Była jedyną osobą, która znajdowała tam dla mnie czas, kiedy byłam mała. 
    - Dobrze... Dobrze... Już nie można pożartować? - Spytała lekko się śmiejąc. Pokręciłam przecząco głową. - Słyszałaś, że dzisiaj przyszedł do nas nowy pacjent? 
    - Nie. Kto to jest? Chłopiec? Dziewczynka? Chce wiedzieć wszystko, co o nim wiesz. - Oparłam się o dzielący nas blat. Byłam bardzo ciekawa. 
    - Wiem, że jest to chłopak o rok od ciebie starszy i leży w sali 332. - Odpowiedziała na moje pytania.
    - Wiesz, dlaczego tu trafił? - Spytałam się, unosząc jedną brew ku górze. 
    - Nie jestem pewna, ale słyszałam, że problem z agresją.
    - Okej. - Mruknęłam cicho. - Idę zobaczyć co u Nory. 
    -  Idź. Idź. Pytała się o ciebie już od ósmej. - Powiedziała pokazując rękoma, żebym się pośpieszyła. 
    Ruszyłam z uśmiechem na ustach, przez korytarz. Co jakiś czas machałam do maluchów, którzy ucieszyli się na mój widok. Doszłam wreszcie do sali 330. Spojrzałam na pokój obok, numer 332, czyli tam jest tajemniczy chłopak. 
    Po chwili z powrotem powędrowałam wzrokiem na drzwi do pokoju Nory i otworzyłam je. Moim oczom ukazał się pokój w kolorze białym z kanapą, łóżkiem, telewizorem i czymś co przypominało szafę, ale nie było jednej osóbki, która zamieszkiwała ten kącik. Poszłam do łazienki mieszczącej się w pomieszczeniu, niestety tam też jej nie było. 
    Zszokowana wyszłam z pomieszczenia i powędrowałam do gabinetu mojego taty. Zapukałam w drzwi i czekałam aż usłyszę "Proszę". Kiedy doczekałam się zaproszenia, weszłam do środka. 
    Mój tata siedział przy biurku, na których było mnóstwo papierów. Ubrany był w niebieski uniform, pod kolor pokoju, i biały kitel lekarski. Na głowie miał już siwe włosy. Spojrzał w moją stronę zmęczonym wzrokiem. 
    - Co się stało, kochanie? - Spytał się troskliwym głosem. - Może usiądziesz? - Wskazał ręką kanapę.
    - Przyszłam się spytać, czy przypadkiem nie wiesz gdzie jest Nora? 
    - Przykro mi, ale nie. Może idź poszukać jej w sali zabaw albo u innych pokojach? 
    - Tak zrobię. Już ci nie przeszkadzam. 
    - Nigdy mi nie przeszkadzasz. - Odparł, a ja zamknęłam drzwi. 
    Wzięłam głęboki oddech i poszłam wzdłuż korytarza. Miałam już minąć salę 332, kiedy z niej wybiegł mały szkrab podobny do mnie. Nora.
     Miała błękitne oczy, tylko inny odcień od moich. Jej włosy były takie same jak moje tylko dosięgły jej do ramion, a moje sięgały mojego tyłka. Miała nawet podobne usta do moich oraz taki sam zgrabny nosek. Ubrana była w swoją niebieską piżamkę. 
      Kiedy dziewczynka mnie zauważyła, od razu rzuciła się w moim kierunku, a je klęknęłam i złapałam jej małe ciałko. Przytuliła mnie do siebie, a ja położyłam ją sobie na biodrze, żeby było mi wygodniej.
    - Brooklyn! Nie uwierzysz, kogo dzisiaj poznałam! - Pisnęła radośnie. 
    - Kogo? - Spytałam rozbawiona zachowaniem małej. 
    - Ma na imię Justin i jest w sali obok. - Powiedziała. - Jest ładny i ty jesteś ładna... Powinniście być razem. - Zachichotałam. 
    - Więc gdzie jest teraz Justin? Skoro mówisz, że jest ładny to chciałabym go poznać. 
    - Hm... Jest... Justin! - Zapiszczała mała. 
    - Jestem tu. - Odchrząknął męski głos z mojej lewej strony. 
    Spojrzałam w tamtym kierunku. Przede mną stał chłopak o miodowych włosach oraz piwnych oczach. Miał dobrze zarysowaną szczękę, a przez szarą koszulkę widać było jego mięśnie. Rurki opuszczane w kroku wyglądały idealnie. Ogólnie wyglądał powalająco. 
    Brooklyn! Patrzysz się na niego jak na Boga! Odezwij się!
    Szybko spuściłam wzrok i potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się niekomfortowych myśli. 
    - Brook, nie widzę Justina. - Sapnęła Nora, która próbowała odwrócić się przodem do chłopaka. Stanęłam tak, żeby dziewczynka widziała go w pełnej okazałości. 
    - Jestem Brooklyn. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się w jego stronę. Wyciągnęłam wolną dłoń, którą po chwili uścisnął. 
    - Justin. - Mruknął z bladym uśmiechem. - Czy Nora jest twoją córką? - Zmarszczył brwi. 
    - Nie. - Odparłam szybko. - Nie jesteśmy ze sobą spokrewnione, tylko się przyjaźnimy. 
    - Dziwne... Jesteście do siebie bardzo podobne. - Odparł nawet na mnie nie patrząc. - Muszę już iść. 
    Jak szybko powiedział, tak szybko zniknął za drzwiami swojego pokoju.
    - Nie obrażaj się. Jest trochę nieśmiały. - Powiedziała Nora.
    - Naprawdę? - Spytałam zdziwiona, a mała przytaknęła głową. - To słodkie. - Powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
    - Tak, słodkie. - Krzyknęła.
    - To co dzisiaj robimy? - Spytałam z uśmiechem na ustach.
    - Poczytamy bajki? - Zrobiła maślane oczka.
    - Dobrze, ale po obiedzie. Teraz się pobawimy, okej? - Spytałam ją.
    - Tak!

...

    Nastał czas drzemki popołudniowej. Dla maluchów czas na spanie, dla mnie czas na odpoczynek. Przez cały czas, kiedy bawiłam się z Norą i innymi dziećmi, Justin nie wyszedł z pokoju. Nawet Elizabeth miała dzisiaj lepszy humor i wygłupiała się z nami.
    - Poznałaś już tego nowego? - Spytała Elizabeth, kiedy szłyśmy korytarzem w stronę jej pokoju. 
    - Tak. Ma na imię Justin. - Odpowiedziałam na zadane przez nią pytanie. 
    - A wiesz, dlaczego tutaj trafił? - Ciekawość to jedna z rzeczy, która nas łączyła.
    - Ma jakieś problemy ze złością. Nie jestem pewna.  
    Dalej szłyśmy w ciszy. W chwili, kiedy mijałam pokój Justina, wyszedł z niego mój tata. 
    - Brooklyn musimy porozmawiać. - Powiedział swoim grubym głosem, kiedy tylko mnie ujrzał. 
    - Dobrze tato. 
    - Jak się czujesz, Elizo? - Spytał się widząc obok mnie blondynkę. 
    - Dobrze, wujku. Lepiej niż wczoraj. - Mruknęła cicho. 
    - Nawet dzisiaj bawiła się ze mną i dziećmi. - Odparłam z uśmiechem. 
    - Naprawdę? - Spytał zdziwiony tata. Pokiwałyśmy głową. - To już trzeci raz w tym tygodniu. Jest coraz lepiej Elizo. Idź odpocznij po objedzie, ja muszę porozmawiać z Brooklyn. 
    Blondynka pokiwała głową i pomachała mi na pożegnanie. Przesłałam jej całusa w powietrzu, którego złapała i przyłożyła do serca. Zaśmiałyśmy się w tym samym momencie. 
    - Tato. Chciałeś o czymś ze mną porozmawiać? - Odwróciłam się w stronę taty.
    - Tak. Pewnie już poznałaś nowego pacjenta, Justina? - Pokiwałam głową. - Kochanie... On ma zaburzenia rzeczywistości... Dwa miesiące temu jego dziewczyna zginęła w wypadku samochodowym, ale on nie pogodził się z jej śmiercią. Odpycha prawdę i wmawia sobie, że on żyje. Do tego dochodzi agresja. Prosiłbym cię, żebyś z nim porozmawiała. Zaprzyjaźniła się. Wyciągnęła od niego jak najwięcej potrafisz i proszę bądź delikatna. - Powiedział kładąc mi dłoń na ramieniu.
    - Tato... Wiem, co on czuje. Dam radę. - Posłałam mu blady uśmiech. - Pójdę już do niego, póki Nora śpi. 
    Poszłam w stronę pokoju 332 i zatrzymałam się przed drzwiami. Zapukałam cicho.
    - Proszę. - Usłyszałam stłumiony głos. Otworzyłam niepewnie drzwi. Moim oczom ukazał się taki sam pokój jak Nory. Tylko miał inny rozkład. Telewizor był naprzeciwko łóżka, które było bokiem do drzwi. Kanapa stała blisko wejścia, a na przeciwko niej szafa.
    - Mogę? - Spytałam cicho. Blondyn kiwnął głową i usiadł na łóżku. - Przyszłam porozmawiać. - Odparłam  zamykając cicho za sobą drzwi. 
    - O czym? - Spytał ciekawym głosem. 
    - Przyszłam cię poznać. 
    - To źle. - Odparł cierpko.
    - Dlaczego? - Spytałam zdezorientowana. 
    - Bo nie chce cię poznać. - Mruknął. - Nie chcę żebyś mnie poznała. 
    - Wiem jak się czujesz. - Powiedziałam.
    - Z czym? - Spytał się.
    - Ze śmiercią twojej dziewczyny.
    - Ona żyje! - Krzyknął. 
    - Też byłam w takiej sytuacji. - Powiedziałam cicho. - Kiedy miałam szesnaście lat, umarła moja babcia. Wszyscy powtarzali mi, że ona nie żyje. Ja im nie wierzyłam. Pisałam, dzwoniłam do niej. Nawet przychodziłam posiedzieć w jej domu. Szukałam jej. Byłam pewna, że żyje. Nie mogła umrzeć. Powiedziała, że doczeka mojej osiemnastki i kupi mi samochód. Mówiła też, że zaśpiewa na moim weselu. Obiecała, że pomoże mi wychować dzieci, kiedy tylko założę rodzinę. Miała być zawsze ze mną. 
    Rozpłakałam się siadając na kanapie. Podciągnęłam nogi, które oplotłam ramionami. Schowałam moją głowę przed światem. 
    Chwilę później poczułam jak kanapa opada pod drugim ciężarem. Para silnym ramion oplotła się wokół mnie i przyciągnęła do właściciela. Bezmyślnie wtuliłam się tors chłopaka, siadając na nim okrakiem. Łkałam cicho w jego koszulkę, a jego dłonie uspokajająco głaskały moje plecy i dłonie. 
    - Ci... - Mruknął mi do ucha.
    Starałam się uspokoić, ale to bolało. Wspomnienia wracały do mnie. 

    Siedzieliśmy w salonie. Już drugi dzień mama i Bridget płaczą, a tata z Ivanem załatwiali jakieś sprawy pogrzebowe. Cały czas są przekonani, że babcia nie żyje. To nie możliwe, na pewno pojechała gdzieś z swoimi przyjaciółmi i zapomniała telefonu. Wiele razy już tak robiła. Zadzwoni w najbliższym czasie i wszyscy znowu będą szczęśliwi. Drzwi od domu zamknęły się, a do pokoju wkroczył mój tata. 
    - Kochanie załatwiłem już wszystkie rzeczy związane z pogrzebem. Odbędzie się za trzy dni o dwunastej na rodzinnym cmentarzu. - Powiedział cicho. 
    - Mam nadzieję, że przygotujecie mowy na pogrzeb. - Powiedziała załamanym głosem mama. Bridget i Ivan pokiwali głową. - Brooklyn?
    - Babcia żyje. Zobaczycie, że jeszcze zadzwoni. - Krzyknęłam, a moja mama jeszcze bardziej się rozpłakała. 
    - Kochanie... - Zaczął niepewnie tata. - Babcia nie żyje. Widziałem jak wynosili jej ciało z domu. - Głos mu się załamał, a w oczach stanęły łzy. 
     - Kłamiesz... - Pokręciłam głową. - Wy wszyscy kłamiecie! - Krzyknęłam ze łzami, które spływały strumieniami. 

     Zacisnęłam mocno powieki. 
     - Czy... czy twoja babcia żyje? - Spytał się cicho.
     - Nie. Wszystko co wtedy mówili, było prawdą. Przez pół roku im nie wierzyłam... Do czasu, aż nie przyśniła mi się babcia. Powiedziała mi, że jest szczęśliwa. Mam się nią nie przejmować. Powiedziała również, że będzie przez ten cały czas przy mnie. Będzie żyła, ale nie jako człowiek, tylko będzie żyła w moim sercu. - Powiedziałam kładąc mu rękę na piersi. Odsunęłam się od niego, żeby spojrzeć w jego oczy. - Prawda boli, ale lecznicza. Możesz komuś nie wierzyć, ale nie odrzucaj go. Pewnego dnia wszystko uderzy w ciebie jak tona cegieł. Poczujesz smutek, jeszcze większy niż teraz, ale i ulgę spowodowaną szczęściem. - Urwałam. - Jeśli ją kochałeś... pozwól jej odejść... tam gdzie będzie szczęśliwa. Jak mówiłam, nie musisz mi wierzyć... sam musisz do tego dojść, ale ja mogę z tobą porozmawiać, zaprzyjaźnić się... oswoić z prawdą... poznać ją.
    - Okej.
    - Przepraszam. - Mruknęłam po chwili ciszy.
    - Za co?
    - Za rozmazanie się przy tobie. - Odparłam schodząc z niego. Usiadłam na wolnym miejscu na kanapie. - Dobrze... więc porozmawiajmy.

  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝
Hej. Pierwszy rozdział nowego opowiadania. Nie powiem, ciężko się go pisało. Szukam kogoś, kto zrobiłby szablon bloga.
CZYTASZ = OBSERWUJESZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ 
agatas99

Followers

About Me

My photo
Nie oceniaj mnie, jeśli mnie nie znasz.