Saturday, October 5, 2013

Two

     - Jak się nazywała? - Spytałam cicho, nie chcąc go przestraszyć.
     - Mia. - Szepnął z uczuciem w głosie i wlepił wzrok w jeden punkt w pokoju. Był pusty, jakby wszystkie uczucia znikły. - Ale ja zawsze mówiłem do niej Maya.
     - Opowiedz mi coś o niej. - Poprosiłam, a on zamknął oczy, odrzucając głowę do tyłu.
     - Po co? I tak nic nie zrobisz. Usiądziesz, posłuchasz, weźmiesz mnie za wariata i wyjdziesz. Jak masz mnie wziąć za chorego psychicznie, to najlepiej będzie jak już wyjdziesz, w tej chwili. - Odparł chłodno. - To, że niby przeżyłaś to, co ja, to nie oznacza, że jesteś mną. To nie oznacza, że Maya nie żyje! - Wycedził przez zęby podkreślając każdą literkę z osobna. Widziałam, jak jego dłonie zamieniają się w pięści.
     - Justin uspokój się, proszę. - Powiedziałam cichym tonem. Byłam wystraszona, nigdy nie wiadomo, co mógł zrobić, pod wpływem chwili.
     - Po co mam być spokojny? Nie wiem, gdzie jest moja dziewczyna! - Wstał wyrzucając ręce z frustracji. - Dziewczyna, której obiecałem, że będę ją chronić. Dziewczyna, którą kocham, zniknęła. Najpiękniejsza dziewczyna... - Mówił chodząc po pokoju. Wstałam niepewnie, podchodząc do niego wolnym krokiem.
     - Justin... - Położyłam mu rękę na ramieniu, którą natychmiastowo strzepną.
     - Wyjdź. - Powiedział, nie patrząc się na mnie.
     - Justin... - Próbowałam złapać z nim kontakt wzrokowy.
     - Powiedziałem, wyjdź! - Krzyknął, patrząc się w moje oczy. Był wściekły, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Czy lepiej wyjść, czy zostać?
     - Czego nie rozumiesz? Jak mówię, że masz wyjść to wyjdź! Nikt cię tu nie chce! - Ryknął mi prosto w twarz.
     Wiedziałam jedno, że jeśli chce dożyć jutra, muszę wyjść. Nie patrząc mu w oczy, szybko doszłam do drzwi i wręcz wybiegłam na korytarz, trzaskając drzwiami. Prawie zderzyłam się z pielęgniarką, która była niczemu nie winna, ale w tamtej chwili mnie to nie przeszkadzało. Czułam się źle, po raz kolejny w tym miesiącu. Jedyną osobą, która mogła mi pomóc, było pogrzebana w ziemi, babcia Lizette.

...


     Przekroczyłam zardzewiałą bramę cmentarza. Poszłam tak dobrze znaną mi alejką, prowadzącą do grobu babci. Kiedy dotarłam na miejsce, uklęknęłam przed nagrobkiem, a z torebki wyciągnęłam znicz i zapalniczkę. 
     Kiedy po długotrwałej walce, zapaliłam znicz, postawiłam go na marmurowej posadzce. Dłuższą chwilę, bezmyślnie wpatrywałam się w napis na nagrobku. Tak brakowało mi babci. Nie pamiętałam już najważniejszych rzeczy: jej uśmiechu, głosu, kanadyjskiego akcentu...
      - Hej babciu. - Mruknęłam przerywając grobową ciszę. - Ciężko mi bez ciebie. - Uśmiechnęłam się smutno. - Ale ty to pewnie wiesz. - Wypuściłam ze świstem powietrze. - Wiesz też, o Justinie. Ale jak mam mu pomóc, huh? Nie wiem... Może podpowiedziałabyś mi coś? - Nastała chwila ciszy. - Nie? - Westchnęłam głośno.  - I tak mi nie odpowiesz.
     Poddałam się i wstałam z ziemi. Nawet nie wiedziałam, kiedy usiadłam. Otrzepałam spodnie z kurzu i poprawiłam torbę zwisającą z mojego ramienia. Ostatni raz popatrzyłam na grób, rzucając ciche "żegnaj" i udałam się w stronę samochodu.
     Pomimo, że rozmowa była jednostronna, poczułam się lepiej. Zawsze czułam tam jej obecność, tak samo jak w domu, który zamieszkiwała przez prawie całe życie.

...

     Następnego dnia, znów przyszłam do szpitala, ale nie miałam tak szampańskiego, jak poprzedniego. Wszystko przez mój sen z babcią i Justinem w roli głównej. Pamiętam dokładnie każdą sekundę tego koszmaru.

     Byłam w szczerym polu, oprócz trawy i mnie, nie było nic innego. Nagle znikąd ukazał się przede mną Justin. W jego oczach formowały się łzy. Patrzył się na mnie z bólem, żalem i tęsknotą. Zrobiłam krok w jego kierunku, a on powstrzymał mnie przed następnymi, wyciągając rękę z wyprostowaną dłonią w moją stronę. 
     - Nie... - Usłyszałam jego cichy szept, pomimo że był oddalony ode mnie na długość pięciu metrów. 
     - Justin... - Powiedziałam równie cicho, ale wiedziałam, że mnie usłyszy. 
     Chłopak pokręcił przecząco głową. Nagle w jego jednej dłoni znalazł się nóż. Jeden wielki nóż. Zaczął robić wielkie cięcia na rękach, jedno obok drugiego. Widziałam krew wypływająca strumieniami z ran. 
     - Idź do niego. - Usłyszałam kochany głos starszej kobiety. Odwróciłam się w lewym kierunku i ujrzałam ją. Moją babcię. - Idź do niego. Tylko ty możesz mu pomóc. - Ponagliła mnie ruchem ręki. 
     Odwróciłam się z powrotem w jego stronę. Stał tam. Był cały w krwi, ledwo się trzymał na nogach. Rzuciłam się w jego kierunku. Biegłam, ale miałam wrażenie, że stoję w miejscu. Nagle stało się czarno. Nic nie widziałam. 
     - Tylko ty możesz mu pomóc. - To była ostatnia rzecz, jaką usłyszałam. 
   
     Krótki, ale straszny sen nie dawał mi spać od czwartej rano. Worki pod oczami zamaskowałam dużą ilością makijażu. Niestety, przekrwionych oczu od płaczu, tak płakałam w czasie snu, nie mogłam zamaskować. Nie miałam nawet dzisiaj ochoty na walkę z moimi włosami, więc spięłam je w luźnego koka, żeby mi nie przeszkadzały. Podeszłam do rejestracji, gdzie siedziała na rannej zmianie, Stacy. Kiedy tylko usłyszała moje kroki, podniosła wzrok i posłała mi czułe spojrzenie.
     - Dzień dobry, Brooklyn. - Powiedziała promiennie, ale jak tylko przejechała wzrokiem po moim ciele, jej uśmiech, znikł. - Co ci się stało dziecko? - Spytała z przejęciem w głosie. - Znowu Keith? Jak ja dorwę tego gnojka... - Nie dałam jej dokończyć.
     - Nie, to nie przez Keitha, ciociu. Miałam zły sen. - Mruknęłam kładąc kubek gorącej kawy przed nią. - To tylko zły sen.
     - Dziękuję. Śniła ci się babcia? - Spytała niemrawo, biorą kubek do ręki.
     - Tak. - Westchnęłam. - I Justin. - Unikałam zaciekawionego wzroku Stacy. - Babcia cały czas powtarzała mi, że tylko ja mogę mu pomóc.
     - A Justin coś robił w tym śnie?
     - Tak, ciął się. - Powiedziałam patrząc się w jej oczy.

     - Mój Boże! To musiał być straszny widok! Nie dziwię się, że jesteś tak ubrana. - Powiedziała z przejęciem, pokazując ręką mój ubiór. 
     Może i miała rację. Gustuję większości w eleganckich ubraniach, najczęściej wybieram sukienki lub spódniczki. Dzisiaj założyłam na siebie sprane dżinsy, trochę większy ode mnie czarny, męski T-shirt z nadrukiem dziewczyny oraz na to sponiewierany czarny sweter, który wykopałam ze starych rzeczy dziadka. Na nogi założyłam białe styrane trampki. Zamiast torby, wzięłam skórzany plecak. Tamten dzień nie należał z pewnością do mnie. 
     - Wiesz, że nie umiem się pozbierać po koszmarach. - Mruknęłam  cicho. 
     - Nora, o ciebie pytała. Zajrzyj do niej. - Powiedziała cicho.
     - Okej, ale najpierw sprawdzę, co u Justina. Ten koszmar musiał coś znaczyć. - Posłałam jej smutny uśmiech i ruszyłam w kierunku sali 332. 
     Przeszłam całą drogę w zdenerwowaniu. Nie wiedziałam, czy to dobry pomysł tam wchodzić. Dzień wcześniej, przecież nie chciał mojej obecności. Doszłam do sali i cicho zapukałam. Nie uzyskałam odpowiedzi. Przecież była już jedenasta, więc powinien już nie spać. Kliknęłam cicho na klamkę i weszłam do pokoju. Pusto. Nie było ani jednej żywej duszy. 
     Rozglądałam się no boki, żeby cokolwiek dostrzec, ale na marne. Chociaż... Drzwi od łazienki były uchylone, a w środku paliło się światło. Niepewnym krokiem przeszłam dzielącą mnie odległość z pomieszczeniem. Złapałam klamkę od tych drzwi i powoli je otwierałam. Moim oczom ukazał się widok gorszy od mojego snu. 
     Justin leżał w kałuży krwi z kawałkiem lustra. Nie wiedziałam, czy kontaktował. Widziałam tylko jego i szkarłatną ciecz. Moje oczy zaszły łzami. Uwierzcie mi, nic nie chciałby zobaczyć kogoś w takim stanie, nawet nieznajomego. Nie mogłam się ruszyć, przez pierwsze sekundy, ale przypomniał mi się głos babci. 
     - Tylko ty możesz mu pomóc. 
     Szybkim krokiem udałam się na korytarz, gdzie było dużo ludzi, jak na tą godzinę. 
     - Pomocy! - Krzyknęłam na tyle głośno, żeby wszyscy mnie usłyszeli. 
     - Coś się stało, córciu? - Usłyszałam troskliwy głos mamy, która nie wiem kiedy, znalazła się przy moim boku. 
     - Justin... - Jąkałam się. - On się pociął. 
     Moja mama wystrzeliła jak z procy krzycząc na wszystkie pielęgniarki po kolei.
     - Gdzie on jest? 
     - W łazience. - Powiedziałam cicho. 
     - Mówiłam wam, żebyście zawołały Adama! - Krzyknęła moja mama i zniknęła w pokoju Justina. A ja? Stałam i patrzyłam się tępo w ścianę. Wiedziałam jedno. 
     Muszę mu pomóc. 
  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝  ✝✝✝
Hej. Um... Napisanie tego trochę mi zajęło i nie jest tak pięknie, jak miało być, ale chociaż jest rozdział. Dziękuje wam za te wszystko miłe i niecierpliwe komentarze. Następny najprawdopodobniej za tydzień, więc do następnego.
    ✝CZYTASZ=KOMENTUJESZ=OBSERWUJESZ=MOTYWUJESZ✝

Followers

About Me

My photo
Nie oceniaj mnie, jeśli mnie nie znasz.